DAM RADĘ!
Po tym wszystkim postanowiłam, że się nie poddam.
Wbrew trudnościom chciałam zrealizować swój cel: dostać się na wymarzoną
farmację. Starałam się pięć razy bardziej niż inni. Każdego dnia
siedziałam nad książkami do pierwszej, drugiej w nocy. Miałam najlepsze wyniki w klasie. Nauczyciele,
widząc, jak bardzo się staram, nigdy nie wypominali mi ciąży. Nigdy.
No, może tylko raz – nauczycielka polskiego, starsza pani, powiedziała,
że nie muszę wstawać do odpowiedzi, jeśli jest mi niewygodnie. W
listopadzie mój brzuch był już widoczny. Nie chciałam, żeby w szkole
ktoś krzywo na mnie patrzył, więc ubierałam się najskromniej jak mogłam:
luźne swetry i spodnie, zero makijażu. Wszystko po to, żeby się nie
narażać. W klasie traktowano mnie życzliwie. Koledzy pomagali mi nosić
ciężką torbę z książkami, dziewczyny
głaskały po brzuchu. Do 10 grudnia nie opuściłam ani jednego dnia
nauki, choć było mi bardzo ciężko. Miałam już spuchniętą twarz i trudno
mi było stać w zatłoczonym autobusie, którym codziennie dojeżdżałam 17
km do szkoły. Żaden z pasażerów nigdy nie ustąpił mi miejsca. Nawet gdy
byłam w dziewiątym miesiącu i stałam z rozpiętą kurtką, mając nadzieję,
że ktoś pozwoli mi usiąść! 15 grudnia przez cesarskie cięcie urodził się
mój synek. Pięć dni wcześniej pojechałam wieczorem do szpitala na
badanie KTG. Lekarz kazał mi zostać na oddziale. Położyli mnie na
patologii ciąży, gdzie od razu stałam się głównym tematem rozmów.
Pielęgniarki patrzyły na mnie z politowaniem. Traktowały jak gówniarę,
która sama jest sobie winna. Koleżanka
z klasy codziennie przynosiła mi notatki z lekcji. Inne ciężarne
ekscytowały się gazetami o dzieciach, a ja przepisywałam język polski i
uczyłam się biologii.
TRUDNY PORÓD
W dniu porodu, po upokarzającym badaniu lekarskim,
któremu przyglądało się siedem obcych osób z oddziału, ordynator
stwierdził, że nie dam rady urodzić własnymi siłami. Zapadła decyzja:
cesarskie cięcie. Gdy rozpoczęły się przygotowania, myślałam, że
zemdleję. Było mi duszno, miałam zawroty głowy. Na porodówkę odprowadziła mnie mama. Na sali operacyjnej anestezjolog kazała mi podpisać jakieś papiery.
Wybrałam pełne znieczulenie, bo bałam się, że mogę coś poczuć. Kiedy
obudziłam się po wszystkim, poczułam tak potworny ból, że zaczęłam
jęczeć. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno. Narkoza minęła, a nie podano
mi jeszcze znieczulenia. Tak bardzo cierpiałam, że nie miałam nawet siły
płakać. W końcu przywieźli mnie do sali, w której pielęgniarka kąpała
mojego synka. Pamiętam, że widziałam go poczwórnie – efekt uboczny
narkozy. Synek był malutki i miał mnóstwo włosów. Żadna z położnych nie
pokazała mi nawet, jak przewija się maleństwo, więc gdy przychodził
wieczór, chciało mi się płakać, bo bałam się zostać z nim sama. Na
szczęście mama wszystkiego mnie nauczyła.
Ze szpitala wypisano mnie 20 grudnia, a już
pierwszego dnia po Nowym Roku wróciłam do szkoły. Tym samym opuściłam
tylko pięć dni nauki!
Pierwsze, co usłyszałam, gdy tylko weszłam do klasy, to: „O Boże! Jaka
jesteś chuda!”. W ogóle nie wyglądałam na kobietę, która niecałe trzy
tygodnie temu urodziła dziecko!
Ponieważ byłam niepełnoletnia (synek przyszedł na świat miesiąc przed
moimi siedemnastymi urodzinami), prawnym opiekunem Kuby została mama. Co
prawda to ona poszła na urlop macierzyński, ale przez pierwsze trzy
tygodnie to ja codziennie wstawałam do dziecka o piątej rano. Na ósmą
jeździłam do szkoły, a po powrocie do domu zajmowałam się synkiem,
dopóki nie usnął. Potem kładłam go w pokoju rodziców, bo do pierwszej,
drugiej w nocy siedziałam nad książkami. Miałam tak dużo obowiązków, że
przez ten rok nauki w liceum nie widziałam na oczy telewizora ani komputera. O wyjściu na imprezę nawet nie było mowy! Szkoła i dziecko
to jedyne, co wypełniało mój czas. Pierwszą klasę liceum ukończyłam z
wyróżnieniem, zapisując się w historii szkoły jako pierwsza dziewczyna,
która zaszła w ciążę, a mimo to opuściła tylko pięć dni nauki i odebrała
świadectwo z czerwonym paskiem. Rodzice bardzo mi pomagali, bo dla nich
najważniejsze było, żebym poszła na wymarzone studia, skończyła je i
była samodzielna, a nie siedziała w domu jak wiele panien z nieślubnymi
dziećmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz